Miałem dzisiaj w nocy sen.
Sen w którym poznawałem ludzi, przywiązywałem się do nich, dzieliłem z nimi troski i radości, po czym ich opuszczałem. Czasem dzielił nas los, czasem charaktery, czasem inni ludzie. Niektórzy wracali, inni nie. Za niektórymi tęskniłem, o innych szybko zapominałem.
Sen w którym rozpaczliwie próbowałem znaleźć jakiś cel, znaleźć powód po co mi to wszystko. Nadać jakieś znaczenie temu co się wokół mnie działo.
Sen w którym każde marzenie zmieniało się w problem, każda przyjemność w przykry obowiązek, każda radość była zapowiedzią końca.
Sen w którym kolejno się zakochiwałem się i odkochiwałem.
Cierpiałem w samotności i towarzystwie.
Zadziwiałem się i wątpiłem.
Wdech - kolejna wspaniała niesamowita osoba
Wydech - odchodzi
Wdech - kolejna wypłata
Wydech - i rachunki do zapłacenia
Wdech - ktoś mnie polubił, zaakceptował
Wydech - ucieczka
A ja sam siedziałem nad urwiskiem, myślałem, wahałem się i patrzyłem na zmieniające się obrazy ludzi, zmieniałem się razem z nimi.
Rano obudził mnie telefon z pracy, bolała mnie głowa, śmierdziało alkoholem i tytoniem a wszędzie dookoła walały się butelki.
Pomyślałem sobie, że życie może nie jest takie złe.